Pokazywanie postów oznaczonych etykietą egmont. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą egmont. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 3 stycznia 2017

Pędzące ślimaki - Egmont



Podejrzewam, że sporej większości z nas zdarzyło się zetknąć już z grą „Pędzące żółwie” lub „Pędzące jeże”.  Przyciągają one kolorowymi pudełkami z wizerunkami uśmiechniętych zwierzaków oraz prostotą zasad. Teraz przyszedł czas na kolejną propozycję od wydawnictwa Egmont – „Pędzące ślimaki”.

Zasady gry są proste i ciekawe, z całą pewnością nie można powiedzieć, że jest są kopią swoich poprzedniczek, i że pomysły na zasady kolejnej planszówki o pędzących zwierzętach już się wyczerpały. Tym razem w wyścigu po planszy biorą udział ślimaki. Każdy z graczy na początku gry losuje kartę, na której widnieją ślimaki w dwóch kolorach – to na ich zwycięstwie i (uwaga!) przegranej będzie nam zależało najbardziej. Kolejno mamy do dyspozycji kolorowe kostki, za pomocą których poruszamy figurki ślimaków po planszy – jak łatwo się domyślić, rzucamy kośćmi, wybieramy jedną, ruszamy figurkę w odpowiednim kolorze o odpowiednią liczbę miejsc, a pozostałe kości przekazujemy przeciwnikowi. Ślimaki w wyścigu po planszy zrzucają się nawzajem z liści, zdobywają punkty – grzybki i w szaleńczym, ślimaczym tempie pędzą do mety.  Na koniec najwięcej punktów zdobywa zawodnik, który jako pierwszy przekroczył linię mety oraz, jak przystało na ten rodzaj zwierzęcia, ten, który jest ostatni.
Gra ucieszy zarówno młodszych, jak i starszych miłośników planszówek. Moja siedmioletnia siostra błyskawicznie załapała zasady i podczas gry największym problemem dla niej było tak naprawdę niezdradzenie kolorów ślimaków, jakie wylosowała na samym początku. Cieszyła się z dużych, kolorowych figurek i kostek, a także znaczków punktów w formie grzybków. Ja z kolei zachwyciłam się prostotą zasad, a zarazem oryginalnym pomysłem autora. Ciekawym rozwiązaniem jest formuła poruszania ślimaków z pomocą kostek oraz fakt, że na początku losujemy ślimaki w dwóch, a nie jednym kolorze.


Rozgrywka trwa około 20 minut, nie wymaga przygotowania dużej ilości przestrzeni ani długiego czasu rozkładania wszystkich elementów. Spokojnie poradzą sobie z nią dzieci, ilość graczy to od 2-5, zatem chwila wytchnienia od zabieganego świata w towarzystwie ślimaków oraz rozrywka dla całej rodziny gwarantowana!

Serdecznie polecam!
Marta

 

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Dzielne myszki - Egmont



Gra „Dzielne myszki” to propozycja wydawnictwa Egmont dla najmłodszych graczy, autorstwa Manfreda Ludwiga. 

Myszki w czterech różnych kolorach poruszają się po planszy zgodnie z wyrzuconą na kostce liczbą oczek. Ich zadaniem jest zdobyć w czasie gry jak najwięcej kawałków sera, które umieszczone są w różnych miejscach planszy. Muszą jednak uciekać przed kotem, który porusza się, gdy na kostce pojawi się jego symbol. Całość rozgrywki, w zależności od liczby graczy, zamyka się w 15-30 minutach.

W grę zagrałam z moją prawie siedmioletnią siostrą, Marysią. Bardzo dużą zaletą są naprawdę proste zasady, które nie wymagają długiego tłumaczenia i najmłodsi nie mają problemów z ich zapamiętaniem. Marysia była zachwycona drewnianymi, kolorowymi figurkami myszek, kota i różnej wielkości kawałkami sera, a także bajkowymi rysunkami na planszy. Nie podobało jej się, że kot po przekroczeniu jednego z pól zaczyna poruszać się szybciej, jednak jest to zasada, którą można dowolnie dostosowywać, a stanowi ciekawe urozmaicenie i zwiększenie tempa rozgrywki.   


Z mojej strony na uwagę zasługuje prosta, ale ciekawa formuła, która wymaga myślenia, skłania do szacowania ryzyka i ewentualnego podejmowania go. Gracz ma kilka wariantów do wyboru, od niego zależy, jaką obierze strategię, by zdobyć jak najwięcej kawałków sera. Serowe kawałki mogę być również przydatne w nauce ułamków :)

Gra z pewnością może umilić wspólne, rodzinne popołudnie i sprawić przyjemność zarówno młodszym, jak i i starszym graczom. Dodatkowo, u nas po zakończonej rozgrywce plansza przemieniła się w wielki stół z serową ucztą dla wszystkich myszek, a Marysia dała się ponieść wyobraźni, wymyślając przeróżne scenariusze z udziałem kolorowych figurek.

Serdecznie polecam!
                                                                                                          Marta

środa, 8 kwietnia 2015

DUSZKI W KĄPIELI - Egmont

Niedawno mieliśmy okazję (my, tzn. familia 2+2, z czego druga dwójka to 6-latka i 12-latek) zagrać w pierwsze egmontowe duszki ("DUUUSZKI, bądź szybki jak błyskawica"), a tu ciach i wpadły w nasze ręce następne.
Niezwykle nam się gra spodobała. Szybka, rozrywkowa i poprawiająca humor. Tak było przy pierwszych.

Przy drugich oczekiwania były niemałe, no bo skoro w poprzedniej było tak fajnie... O tym za chwilę.

Teraz o tym, o co chodzi w tej grze; zasady są prościutkie i wystarczy chwila, by wtajemniczyć nowicjuszy. Mamy kilka małych, uroczych zabawek, figurek wykonanych z drewna i tkaniny (białego duszka, czerwony ręcznik, zieloną żabę, niebieską szczotkę i szarą wannę), do tego 60 kart i możemy zaczynać.

Gra jest typem "wyrwirączki", trzeba złapać jak najszybciej figurkę, którą widzimy na karcie (zgodną przedmiotowo i kolorystycznie, np. jeśli żabka to tylko zielona) - i to pół biedy :) ale trzeba też, o ile kolory figurek na karcie nie odpowiadają kolorom figurek na stole, złapać to czego nie ma na karcie i którego kolor na karcie nie występuje. Trochę skomplikowane, ale dłużej się czyta niż załapuje mechanizm. A jak już zatrybimy, to zaczyna się jazda, bo czacha dymi i coś, co wydawało się banalne ostro ćwiczy naszą głowę. Wygrany bierze kartę dla siebie, a zdobywca największej liczby kart jest zwycięzcą gry.

Zabawa jest na 102, no 108 J i przedział wiekowy uczestników może być śmiało poszerzony o młodszych niż podano (8-108).

Grę można urozmaicić o dołączone w instrukcji dodatkowe warianty, np. jeden z nich "mówiąca żaba” polega na drobnej zmianie, gracze zamiast łapać właściwy przedmiot muszą jak najszybciej powiedzieć nazwę tego przedmiotu czyli: „żaba”.

Nam dodatkowe warianty średnio przypadły do gustu, prócz ostatniego - połączenia obu "duuuszków" (tu było prawdziwe trzęsienie ziemi), ale od czego wyobraźnia i houseruling :)

Nowe duszki nie wnoszą, jeśli chodzi o pomysł, niczego nowego. Są odświeżeniem sprawdzonego konceptu. Ale, o dziwo, nie przeszkadza to w niczym, bo zabawa jest przednia, szczególnie dla dzieciaków, a salwy śmiechu to nieodłączny element gry.

Gra jest wydana starannie. Grafiki są zabawne i takie w sam raz, nie za dużo, nie za mało. Figurki urocze. Jedyną niedogodnością jest niby-wypraska z pogniecionego kartonu i dużo powietrza w pudełku. Najlepiej figurki i karty obu wersji włożyć do jednego pudełka, a drugie przeznaczyć na... kto jak tam chce.

Wydawcą gry jest Egmont Polska. Autorem Jacques Zeimet. Ilustratorką Gabriela Silveira.

Polecam: 8/10

Alefrusta

PAN TU NIE STAŁ – DEMOLUDY - Egmont

Zwykle jest tak, że wszystkie genialne, światowe wynalazki mają pierwiastek polski. Albo Polak wymyślił albo maczał palce albo jeszcze zagraniczny autor, wynalazca ma polskie korzenie. Bo tacy zdolni jesteśmy. Serio mówię! :)

Taka mnie myśl naszła, kiedy zagrałem w kolejną grę, której autorem jest Reiner Knizia. Choć korzeni genialnego matematyka nie sprawdzałem, ale podejrzewam, że… :)

"Pan tu nie stał - DEMOLUDY" to druga odsłona gry "Pan tu nie stał". W pierwszą nie grałem. A druga podoba mi się bardzo. Na tyle, że zachęciła mnie do zagrania w pierwszą.

Ale teraz o drugiej. Gra jest klasyczną grą licytacyjną. Ktoś powie: łoo matko, znowu; nic nowego. A jednak gra ma swój smaczek. Udało się polskiemu wydawcy świetnie uchwycić klimat i dopasować wihajster dr. Knizi do polskich realiów nieodległej sowieckiej okupacji.

Celem gry jest zdobycie towarów deficytowych w naszym kraju, które znajdziemy w innych demoludach (tzw. kraje demokracji ludowej). Te poszukiwane towary to żetony. Do ich zdobycia posłużą  inne towary (karty, które każdorazowo ciągniemy ze wspólnej talii). Za ich pomocą licytujemy żetony. W barterze-licytacjach, o ile szczęście dopisze, pomogą nam dodatkowo dolary-jokery. A karty akcji (milicjant, celnik, awaria auta, stacja benzynowa, bazar, cinkciarz, bruderszaft) pomogą nam lub przeszkodzą w zdobyciu upragnionych czterech zagranicznych dóbr, którymi musimy zapełnić bagażnik oldschoolowych bryk (m.in. trabant, zastawa, syrena, maluch... Ehhh... łza się w oku kręci).  Bo przecież, by pozyskać zagraniczne towary musimy migrować.

Oczywiście możliwości i kombinacji jest więcej, ale nie sposób opisywać je wszystkie tutaj. Gra jest szybka i po dobrym poznaniu zasad można wzbogacać ją o kolejne warianty. Gra się całkiem przyjemnie, bo starym zgredom wracają wspomnienia, a młodzi muszą uwierzyć, że taki odjechany klimat i pewna aberracja rzeczywistości to była wówczas codzienność ludu pracującego miast i wsi.
Pomocą w lepszym poznaniu czy przypomnieniu minionych, mam nadzieję, czasów będzie biuletyn-gazetka Forum Ludowe dołączona do gry, wydana w klimacie soc-dziennika "Trybuny Ludu" z komentarzem prof. UW Jerzego Kochanowskiego. No i oczywiście udane, klimatyczne ilustracje Marka Szyszko.

Zawartość pudełka:
- 110 kart (90 towarów, 14 akcji, 6 dolarów)
- 25 żetonów zagranicznych dóbr (po 5 w każdym kolorze)
- niezwykle pomocny memokafelek Po ruchu dobierz kartę
- 5 dwustronnych kafli z samochodami
- 1 plansza paszportu

Gra dla 3-5 graczy od 10-110 lat, wydana przez Egmont. Ładnie, estetycznie wydana z rewersami kafli i kart opieczętowanymi pieczęciami celników i pograniczników różnych demoludów. Gra z uniwersalną mechaniką i znakomicie dobranym pod nią klimatem.
Brawa dla twórców. Moja ocena w kategorii licytacji: 9/10.


P.S. Małym bonusem w tej grze jest dodatek do cz. 1 – dodatek pt.: Bazar Różyckiego, który wykorzystuje elementy drugiej części w części pierwszej. 

Alefrusta

piątek, 23 maja 2014

Pizza XXL - Egmont

Wczoraj niektórym członkom mojej rodzinki przyszła ochota na pizzę. A że czasu na jej przygotowanie było niewiele i brak ulubionego dodatku (salami) sprawiły, że nie doszło do skutku jej wykonanie.  Rodzicom życie, przed niekończącym się marudzeniem i narzekaniem latorośli, uratowała gra Pizza XXL Łukasza Woźniaka. Termin pieczenia pizzy został odroczony do dnia następnego. Początkowo dzieciaki z naburmuszonymi minami zasiadły do gry, ale po pierwszej rozgrywce, gdy zasady stały się jasne, wpadły w wir przygotowywania smakołyku i rola kucharza bardzo im się spodobała.

Mamy dwa warianty gry:

IMPREZOWY

Zwycięzcą zostaje osoba, która jako pierwsza przygotowała 3 pizze.

O co chodzi?
Ze stosu kartoników przedstawiających pizzę odkrywamy trzy i układamy je na środku stołu. Obok układamy zakryte kafelki z ilustracjami składników (papryczka, salami, pomidor, ser, oliwki, pieczarki, bekon, bazylia).
Zaczyna najmłodszy, odkrywając jeden ze składników, a potem kolejni gracze. Pizza jest gotowa gdy mamy trzy składniki i przynajmniej jeden ser.  Gdy ktoś zauważy pizzę składającą się z odkrytych składników, wówczas ją zabiera dla siebie. Wtedy wykładamy nowy żeton z pizzą i gra toczy się dalej.

PAMIĘCIOWY

Ten wariant ma cechy typowego memory. Każdy kucharz otrzymuje swój krążek z pizzą i ze stosu składników stara się wybrać te, które wchodzą w skład jego placka.  W tej rozgrywce również wygrywa osoba, która jako pierwsza przygotowała trzy pizze.

Jako gra dla dzieci Pizza XXL na pewno się sprawdziła. Bawi i uczy, wyzwala mnóstwo emocji  (w trakcie gry było naprawdę głośno:). Mali kucharze ćwiczą koncentrację, refleks, spostrzegawczość i pamięć. Muszą się wykazać refleksem, a przy tym wszystkim jest "kupa śmiechu".

Nie jest skomplikowana, runda trwa krótko - ok 15 minut, nie zanudza i się nie dłuży. Ciągle coś się dzieje, nie ma przestojów. Myślę,  że to sprawiło iż rozegraliśmy kilka rund z rzędu, i gdyby nie późny wieczór, to pewnie gralibyśmy dłużej.

Gra jest też fajną alternatywą dla rodziców, którzy chcą odciągnąć swoje pociechy od komputera. Wiadomo ile gier o gotowaniu znajduje się w Internecie. Zamiast spędzać czas przed ekranem możemy dzieciaki namówić na bardziej namacalne przygotowywanie posiłku.


Pizza XXL, podobnie jak inne z tej serii, jest solidnie wydana, a i cena rewelacyjna. Grałam w kilka gier Egmontu z tego cyklu i ta szczególnie przypadła mi do gustu. Gdyby przygotowane pizze jeszcze pachniały, byłaby idealna! :)

Fiolka